+1
k4te 17 września 2013 16:28
Witajcie drodzy forumowicze :)

Zakładam ten temat, ponieważ chciałabym z Wami podzielić się moją relacją z podróży do Chin, odbytej m.in dzięki znalezionej na fly4free promocji na przeloty z Barcelony do Pekinu :) Jest to dość długa relacja, więc dodawać będę w kawałkach, a w międzyczasie będę wdzięczna za wszelkie Wasze komentarze i uwagi - co poprawić, jakich informacji dodać więcej, a co Was nie interesuje itp. Chętnie też odpowiem na Wasze pytania dotyczące podróży do Chin, jeśli takie się pojawią.

No to jedziemy :)
Miejsce: Chiny
Czas: cała podróż 21.08-5.09, z czego w Chinach 24.08-04.09
Trasa lotów: Warszawa->Barcelona->Dusseldorf->Pekin->Frankfurt (i powrót do Warszawy pociągiem)
Plan podróży:
21.08 Lot z Warszawy do Barcelony Ryanairem
22.08 Pobyt w Barcelonie
23.08 Lot z Barcelony do Pekinu z przesiadką w Dusseldorfie, przylot do Pekinu 24.08
24-26.08 Pobyt w Pekinie
27-29.08 Pobyt w Xi'an
30.08-02.09 Pobyt w Szanghaju
03.09 Jeszcze jeden dzień w Pekinie
04.09 Lot do Frankfurtu, przejazd pociągiem z Frankfurtu do Warszawy

Podróże między miastami na terenie Chin odbywaliśmy nocnymi pociągami w wagonach typu hard sleeper (więcej na ten temat w relacji).

Uczestnicy: ja - Kasia i mój chłopak Szymon

Jeśli chodzi o lot, to zarezerwowaliśmy w promocji znalezionej na f4f lot w dwie strony na trasie Barcelona-Pekin za ok. 300 euro w Air China (lot do Dusseldorfu był obsługiwany przez Lufthansę). Loty w obie strony odbywały się przez Niemcy, więc w drodze powrotnej postanowiliśmy opuścić ostatni odcinek podróży (Frankfurt-Barcelona) i wysiąść we Frankfurcie, skąd wróciliśmy pociągiem do Warszawy (oczywiście decyzję podjęliśmy wcześniej i od razu zarezerwowaliśmy pociąg). Trochę się martwiliśmy czy nie będzie problemu z nadaniem bagażu tylko do Frankfurtu, ale zadzwoniliśmy na infolinię Air China i powiedzieli, że możemy tak zrobić - i faktycznie na lotnisku poprosiliśmy o nadanie bagażu tylko do Frankfurtu i nie było z tym żadnego problemu, Pani jeszcze specjalnie nam pokazywała nasze naklejki bagażowe, żebyśmy sprawdzili, że jest ok.
Do Barcelony dolecieliśmy z Warszawy Ryanairem.

Tutaj post z informacjami praktycznymi dotyczącymi wyjazdu - co załatwić, co kupić: viewtopic.php?f=215&t=34677&p=288808#p288808

No to czas przejść do meritum.
21-23.08 - Barcelona i lot do Pekinu
W Barcelonie już oboje kiedyś byliśmy (ja całkiem niedawno, bo w kwietniu), więc był to dla nas taki wypoczynek na luzie (plaża, dobre jedzenie i takie tam :) ) - nie będę się o tym za dużo rozpisywać.
21 sierpnia wieczorem z lotniska Chopina w Warszawie wylecieliśmy samolotem Ryanaira do Barcelony. Wylądowaliśmy koło 23 i pociągiem dojechaliśmy do miasta (lotnisko wyjątkowo "fantastycznie" oznaczone, stacji pociągu musieliśmy szukać na ślepo, bo po wyjściu z odbioru bagażu drogowskazy się urywają). Znaleźliśmy nasz hostel, zameldowaliśmy się i poszliśmy się jeszcze przespacerować.
Kolejny dzień cały spędziliśmy w Barcelonie. Z rana poszliśmy na plażę, zaliczyliśmy kąpiel w morzu i karton Sangrii, po drodze zahaczyliśmy też o targowisko La Boqueria w celu zakupu świeżo wyciskanych soczków. Na lunch udaliśmy się w okolicę Santa Maria del Mar, gdzie zjedliśmy w barze, pieczołowicie wybranym na podstawie kryterium "brak angielskiego menu" (w końcu nie chcemy trafić na jakąś tourist trap ;) ). Szymon zamówił Paellę, za to ja poczułam się ryzykantem i wybrałam coś losowo z menu dnia (tzn. właściwie częściowo losowo, bo na pierwsze danie wzięłam gazpacho, dopiero drugie było losowe). Do tego po kieliszku cavy, aby celebrować ten miły dzień. Cóż, możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy przyszło moje danie i okazało się, że zamówiłam... kiełbasę :D Kiełbasę z frytkami i majonezem w dodatku :lol: No cóż, takie uroki losowania, czas się przyzwyczajać, w końcu lecimy do Chin, więc pod tym względem będzie już tylko gorzej. Zresztą koniec końców kiełbasa okazała się całkiem dobra.
Image
Po lunchu udaliśmy się do naszego hostelu, żeby się przebrać (oczywiście nie obyło się bez problemów, bo z dwóch nocy w Barcelonie każdą spędziliśmy w innym pokoju, z czego żadnej nie spędziliśmy w pokoju, jaki zarezerwowaliśmy) i ruszyliśmy dalej w miasto, trochę sobie pospacerować. Tak jak pisałam wcześniej, oboje już tu byliśmy, więc nie zwiedzaliśmy żadnych atrakcji, po prostu oglądaliśmy miasto, życie codzienne.
Na wieczór zaplanowaliśmy rajd po tapas barach :) W Barcelonie popularna jest ich odmiana pinchos, pochodząca z Kraju Basków - zazwyczaj nabita na wykałaczkę, stąd też nazwa, oznaczająca szpilki. Wiele barów oferuje bardzo szeroki wybór pinchosów. Na start poszliśmy do jednego, sprawdzonego już przeze mnie baru z bardzo przyjemną atmosferą, gdzie tapasy stoją wystawione na barze, każdy sobie bierze co mu się podoba, a na koniec płacimy na podstawie ilości szpilek pozostałych na talerzu - wyobrażacie sobie taki system w Polsce? ;) Zapchaliśmy się trochę, więc poszliśmy się przejść i odnaleźć kolejny bar. Wybraliśmy kolejne sprawdzone miejsce, oferujące chyba ze 100 rodzajów różnych pinchos. Zamówiliśmy do tego dzban Sangrii i tak nam miło ten wieczór upłynął.
Image
Image
Kolejny dzień, 23.08 to był dzień lotu do Pekinu. Spakowaliśmy rano nasze manatki, pożegnaliśmy Barcelonę i ruszyliśmy na lotnisko. Tutaj zaskoczenie numer 1: lecimy z terminalu 1, czyli tego, którego nigdy na oczy nie widziałam, bo Ryanair lata na T2. Między terminalami krąży busik - chyba ktoś jednak nie do końca to przemyślał, bo bus wygląda jak normalny autobus miejski, tzn. wypełniony jest siedzeniami, między którymi jest wąziutki korytarzyk. No tak, to przecież oczywiste, że podczas 10 minutowej jazdy między terminalami pasażerowie koniecznie muszą siedzieć, a z kolei broń boże nikt nie ma ze sobą tony bagaży, które przydałoby się gdzieś umieścić ;) W każdym razie, po krótkiej podróży w romantycznym uścisku ze swoją walizką, docieramy na T1 i ostatecznie bez żadnych problemów pakujemy się do samolotu do Dusseldorfu.
Lot wykonywany jest przez Lufthansę, więc jest wygoda i pełen wypas ;) Jako posiłek dostajemy coś a'la zapiekanka, na ciepło, z mozzarellą i pomidorem. Po ok. 2h lotu lądujemy u naszych zachodnich sąsiadów.
Tutaj niestety czeka nas mało wygodna, pięciogodzinna przesiadka, więc znajdujemy sobie jakieś puste krzesełka i próbujemy zabić czas do odlotu. Kiedy zbliża się godzina naszego boardingu postanawiamy się przemieścić pod gate'a (wejście w tą strefę za okazaniem paszportu). Pod gate'm tak naprawdę poczuliśmy, że zaczyna się nasza podróż: naszym oczom ukazało się mnóstwo Chińczyków (i może ze 3 białe osoby między nimi) i wszyscy przyglądali się nam z nie mniejszą ciekawością niż my im.
Nie przedłużając zbytnio, powiem, że nasz lot okazał się opóźniony o ponad 2 godziny z powodu problemów technicznych (tak, wyobraźcie sobie moją minę na myśl o spędzeniu 10 godzin w puszce, która przed chwilą miała problemy techniczne :D) - na szczęście okazało się że problem dotyczył tankowania paliwa i został już rozwiązany, paliwa mamy wystarczająco i mamy dużo szczęścia, że w ogóle możemy lecieć, bo zrobiło się późno i lotnisko teoretycznie powinno nas już tego dnia nie wypuścić... W międzyczasie mieliśmy okazję zapoznać się z obyczajami panującymi na tego typu dalekich lotach poza Europę - zostaliśmy wezwani przez głośnik do deska :) Zdążyliśmy się trochę zestresować, ale na szczęście chodziło tylko o pokazanie paszportu - wygląda na to, że każdy musiał to robić, ale my o tym niestety nie wiedzieliśmy.
W końcu nadszedł ten moment: wsiadamy do samolotu. Nigdy nie leciałam takim dużym samolotem. W środku układ siedzeń 2x3x2, my mieliśmy dwójkę przy oknie. Każdy pasażer ma w siedzeniu z przodu wmontowany ekranik z systemem rozrywki pokładowej. Do wyboru muzyka, gry, filmy, ebooki itp. oraz możliwość śledzenia trasy lotu. Mamy szczęście, że lecimy Chińską linią, ponieważ w ich ofercie rozrywkowej znajduje się dużo chińskiej muzyki i filmów - można się wstępnie zapoznać z kulturą, zanim wylądujemy w tym kraju. Każdy dostaje też poduszeczkę i kocyk. Startujemy.
Podczas naszego lotu na pokładzie były serwowane dwa posiłki - kolacja i śniadanie. Na pierwszy posiłek do wyboru: kurczak i polenta lub ryba z ryżem:
Image
Image
W czasie lotu głównie śpimy, trochę też słuchamy chińskiej muzyki i oglądamy Chiński film przygodowy (trochę głupkowaty, zastanawiam się czy specjalnie, czy oni tak lubią). "Rano" dostajemy śniadanie, do wyboru nudle z wołowiną lub omlet:
Image
Image
Tutaj jeszcze śledzenie lotu:
Image
No i tak nam jakoś minął ten lot. Około godziny 14 lokalnego czasu lądujemy w Pekinie.

c.d.n.No dobra, ostatnio byłam trochę zajęta, ale jestem już z powrotem i spieszę z dalszą częścią relacji :) Cieszę się, że komuś się to może przydać :P

24.08 - Pekin
Po wyjściu z samolotu musieliśmy przejść przez kilka różnych kontroli i bramek. Do jednej staliśmy w dłuugiej kolejce tylko po to, żeby okazało się, że nie wypełniliśmy jakiegoś głupiego papierka (arrival card), zawierającego informacje, które już im podawaliśmy chociażby we wniosku wizowym. Wypełniliśmy na szybko i z przepraszającą miną wepchnęliśmy się na początek kolejki. Dzięki temu zamieszaniu z arrival card ledwo zdążyliśmy po nasz bagaż, już w zasadzie tylko nasze torby zostały na taśmie, a pracownik lotniska już chodził i oglądał metki, pewnie jeszcze z 10 minut i bagaż poszedł by gdzieś w cholerę, a my stracilibyśmy kolejne X czasu na szukanie go.
Do miasta dojechaliśmy pociągiem (Airport Express), który zatrzymywał się jeszcze po drodze na drugim terminalu, a czas przejazdu między terminalami to chyba z 10 minut – stwierdzamy, że to lotnisko musi być ogromne (zresztą po wylądowaniu też poruszaliśmy się takim mini pociągiem między różnymi częściami terminala).
Do hostelu dotarliśmy bez problemu metrem. Mamy łazienkę w pokoju, co ktoś chyba potraktował bardzo dosłownie, bo jest to wydzielony matową szybą kawałek pokoju. Ale poza tym w zasadzie wszystko jest w porządku, przynajmniej jak na nasze niewygórowane wymagania ;)
Ogarnęliśmy się szybko i od razu pojechaliśmy na dworzec Beijing West odebrać kupione dla nas online przez pośrednika bilety na pociąg do Xi’an (pośrednik znaleziony w internecie - China DIY travel, po przeczytaniu pozytywnych recenzji na tripadvisorze zdecydowaliśmy się skorzystać). Już samo znalezienie kas jest niełatwe, a dworzec jest ogromny i aby do niego wejść (nie do kas, kasy są oddzielnie) należy przejść kontrolę bezpieczeństwa i jest to możliwe tylko za okazaniem biletu. Ogólnie w Pekinie kontrola bezpieczeństwa jest wszędzie, np. przy wejściu do metra (prześwietlanie toreb i plecaków, Chinka za monitorem patrzy się na nas a nie na monitor :) ). Nawet przy schodach ruchomych siedzi facet i „pilnuje” nie wiadomo czego.
Poniżej budynek z kasami biletowymi na Beijing West
Image

Kolejka do wejścia do dworca
Image

Na dworcu udało nam się znaleźć kasę z angielską obsługą (zazwyczaj na każdym dworcu powinna przynajmniej jedna taka gdzieś być) i bilety mieliśmy w rękach po 3 minutach – uff udało się i poszło szybko i sprawnie :) Przed dworcem robiliśmy sobie zdjęcia z sierpem i młotem (wszak trzeba po powrocie do kraju pokazać, że komuna bynajmniej nie udawana) a do Szymona podszedł Chińczyk i poprosił o zdjęcie z nim (przypadkowo wyszło też z sierpem i młotem :D ). Pod dworcem ludzie koczują na chodniku, śpią na rozłożonych kocach itp., ogólnie całe obozowisko, nie wiadomo w sumie po co… W międzyczasie zrobiło się ciemno – strasznie szybko, bo już ok. 18.00.
Ludzie koczujący pod dworcem (do dziś nie wiem po co i dlaczego, bo jak ktoś ma bilet to można wejść do środka, do poczekalni)
Image

Z dworca pojechaliśmy na Nanluoguxiang – hutong (tradycyjna, chińska, wąska uliczka z domami) z różnymi barami, sklepikami itp. Był tam też Beijing Downtown Backpackers hostel, w którym zarezerwowaliśmy wycieczkę na Wielki Mur (280 RMB od osoby za transport, wejściówkę i przewodnika), więc poszliśmy tam aby potwierdzić nasz udział (taki był wymóg, aby dzień wcześniej potwierdzić, miało być telefonicznie ale z naszego hostelu nie mogliśmy się tam dodzwonić). Na tej uliczce postanowiliśmy też skusić się na jakieś jedzenie. Wybraliśmy na chybił-trafił budkę, do której stała duża kolejka Chińczyków. Pokazaliśmy panu w budce dwa palce i dostaliśmy dwie małe miseczki z kawałkami czegoś niezidentyfikowanego w cenie 5 RMB za sztukę. Sądzę, że to mogło być tofu (i jak się później okazało było :) ). Po kilku gryzach okazało się ostre jak cholera (aż się popłakałam, tzn. łzy same mi pociekły i cała się obsmarkałam). Spodobało nam się to jedzenie na chybił trafił, więc chwilę później zdecydowaliśmy się spróbować kolejnej rzeczy – dziwnych „naleśników” z jajkiem, do których wkładali do środka jakiś dziwny płat czegoś, smażony na głębokim tłuszczu oraz różne sosy (wzięliśmy wszystkie, jak się okazało różniły się ostrością) – 10 RMB sztuka. Procedura kupna wyglądała tak, że płaciło się pani, która dawała papierową torebkę, a przy ladzie robili naleśnika i trzeba było nadstawić torebkę, do której pani robiąca wrzucała gotowego naleśnika. Kolejną rzeczą, której postanowiliśmy spróbować były słynne chińskie pierożki (12 RMB porcja 6szt.). Okazały się być nadziewane mięsem (robione na parze, ciasto trochę podobne do naszych pampuchów) a zjedliśmy je pałeczkami!
Sama uliczka:
Image

Tofu:
Image

Pierożki:
Image

Szliśmy dalej zaplanowaną trasą w poszukiwaniu supermarketu, który podobno miał gdzieś w okolicy być. Trafiliśmy na przyjemny, tętniący o tej porze życiem park przy Houhai Lake. Wszystko dookoła jeziora było fajnie podświetlone, ludzie siedzieli, rozmawiali, pływali łódkami po jeziorze. W oddali były chyba też jakieś bary, ale uznaliśmy, że nie będziemy obchodzić jeziora dookoła i skierowaliśmy się w stronę stacji metra.
Image

Image

Po drodze zahaczyliśmy o McDonalda w celu skorzystania z łazienki. („ale w Macu to chyba musi być zachodnia toaleta, co? W końcu sam jest bardzo zachodni…”). Toaleta oczywiście okazała się nie być ani trochę zachodnia a w dodatku nie było w niej papieru, tak więc już pierwszego wieczoru udało mi się zapoznać z tak nielubianym przez ludzi z zachodu elementem kultury chińskiej.
Zdecydowaliśmy się wracać już w stronę domu, bo nie znaleźliśmy supermarketu. Był za to jakiś mniejszy market, gdzie kupiliśmy sobie różne dziwne napoje w butelkach – Szymon mleko truskawkowe a ja zieloną herbatę ryżową (dobra i niesłodzona) i herbatę z mlekiem, która jak się później okazało, stała się moim ulubionym napojem w Chinach.
Wróciliśmy do hostelu metrem. W tym dniu nauczyliśmy się również na własnym błędzie, że bilety na metro kupione na stacji X działają w bramce tylko i wyłącznie na stacji X. W związku z tym mamy teraz po jednym bezużytecznym pamiątkowym bilecie, który pozwoliliśmy sobie przemycić do Polski.
Dopiszę może jeszcze jak wyglądają publiczne kibelki na ulicy, bo nas to trochę rozbawiło, a mijaliśmy je codziennie wychodząc z hostelu: są to kabiny oddzielone ściankami, do których wchodzi się prosto z ulicy a za drzwi robią takie plastikowe zwisające z góry pionowe pasy (jak się okazało później w środku jednak są też normalne drzwi). W środku oczywiście toaleta kucana.

25.08 - wycieczka na Wielki Mur
Jak już wspominałam, wycieczka była organizowana za pośrednictwem Beijing Downtown Backpackers Hostel. Zależało nam na obejrzeniu muru w Jinshanling, ponieważ wyszperałam w internecie iż jest to stosunkowo mało turystyczny odcinek, za to bardzo malowniczy i można zrobić sobie małą wspinaczkę po murze do Simatai (obecnie 6km z powodu remontu, od jesienie ma być 10). Start: 8.30 (musieliśmy wstać przed 7 :( ), droga autokarem do muru ma potrwać około 2 godzin. Każdy dostał małą butelkę wody i pomarańczową opaskę na rękę (żebyśmy się nie pogubili). Jesteśmy mocno zmęczeni z powodu małej ilości snu w ostatnich dniach, ale w ogóle nie czujemy jest laga - jest dobrze! W końcu 6 godzin różnicy czasowej to nie byle co.
Na temat samej wycieczki nie ma co się rozpisywać, w zasadzie główną atrakcją były widoki :) rzeczywiście nasz wybrany kawałek muru był pod tym względem fajny, ciągle się szło w górę i w dół i ciągle nam się chciało pić – było okrutnie gorąco i ani jednej chmurki na niebie. Turystów rzeczywiście mało, co jak się okazało później, w Chinach jest rzadkością ;) Fajną rzeczą było też to, że nasz spacerek obejmował zarówno odrestaurowany kawałek muru jak i stary, rozpadający się, więc takie dwa w jednym.
Trochę fotek:
Image

Image

Image

Image

Image

Po powrocie z wycieczki na mur (cały autokar spał) udaliśmy się na znaną nam już uliczkę Nanluoguxiang. Trochę zgłodnieliśmy, więc zaczęliśmy się rozglądać za czymś na ząb. Ja kupiłam kokosową milk tea z jakimiś żelkami w środku – 10 RMB(odpowiednik naszej modnej ostatnio Bubble Tea, nigdy u nas wcześniej tego nie próbowałam), a Szymon kupił „lody” w kolorze jadowicie zielonym, które były dziwne i w dodatku posypane jakimiś małymi, słodkimi fasolkami (lody z fasolą – WTF?) – 15 RMB.
Image

Potem poszliśmy w kierunku Drum Tower i Bell Tower, które oczywiście okazały się zamknięte (wszystkie atrakcje w Pekinie zamykają się o 17-18), ale obejrzeliśmy je od zewnątrz i ruszyliśmy dalej, bo chcieliśmy jeszcze iść do Beihai Park, a był czynny do 20.00 (było już koło 18:30).
Nigdy nie zapamiętam, która jest która :P
Image

Image

Udało nam się dotrzeć do Parku, oczywiście jakąś okrężną drogą, ale grunt, że się udało. Wjazd 10 RMB. Po parku biegaliśmy niemalże, bo robiło się już ciemno a chcieliśmy jak najwięcej zobaczyć. W parku łazi pełno (chyba) dzikich kotów. W sumie to za wiele tam nie zdążyliśmy obejrzeć, ale park zaliczony ;)
Chyba najsłynniejszym elementem tego parku jest Biała Dagoba (zwana też Białą Pagodą)
Image
Tak poza tym park jest po prostu ładnym i przyjemnym miejscem do spędzenia czasu
Image

Z parku udaliśmy się na Wangfujing Street. Z metra wyszliśmy prosto do jakiegoś centrum handlowego, w którym nie dało się znaleźć jego planu ani wyjścia. Ostatecznie okazało się, że wyjście było piętro wyżej, więc w końcu wyszliśmy i po jakimś czasie znaleźliśmy w/w ulicę, która okazała się pełna sklepów (niekoniecznie na naszą kieszeń) i McDonaldów. My tu przyszliśmy w poszukiwaniu targu, na którym można kupić różne dziwne robaczki (oczywiście do jedzenia :P ). Targ okazał się być odnogą tej ulicy. Naszym celem numer jeden było zjedzenie czegoś porządnego, bo od rana zjedliśmy po 2 tosty i 4 wafle ryżowe na głowę (była jakaś 20:30…). W bocznych uliczkach od targu były „restauracje” ze stolikami na zewnątrz i naganiaczami. Po dłuższych zastanowieniach i decyzji, że chcemy zjeść zupkę, daliśmy się złapać naganiaczowi, pokazując mu, że chcemy „noodles” jak Chińczycy siedzący przy stole. Zostaliśmy usadzeni przy jednym stole z chińską rodziną, która była bardzo ciekawska i łamaną angielszczyzną pytali czy jesteśmy z Rosji, a jak powiedzieliśmy, że jesteśmy z Polski to pytali czy to w Europie wschodniej. W końcu przyszły nasze nudle. Okazały się to być przezroczyste kluchy jak spaghetti pływające w mętnej zupce razem z kawałkami wątróbki i jakiejś skóry. Okazało się to cholernie wręcz ostre (wypalało gębę – ja nigdy takich ostrych rzeczy nie jadam, więc dla mnie to było naprawdę... coś :P). Nasi Chińczycy podstawili nam jeszcze pod nos jakąś niezidentyfikowaną przyprawę w płynie, która stała na stole – wlaliśmy sobie po trochu. Teraz tylko trzeba było to zjeść pałeczkami (okazało się, że je się zawartość a samą zupkę zostawia).
Image

Image

Image

Po tym posiłku poczuliśmy, że nas pali język, więc poszliśmy do widzianego wcześniej stoiska z kokosami. Pan Chińczyk bierze kokosa, robi w nim dziurę nożem i wsadza słomkę, przez którą potem my wypijamy sobie sok (dobry!). Nasz Pan Chińczyk bardzo się z nas śmiał jak chcieliśmy powiedzieć, że prosimy dwie słomki, a on udał że chce nam dać dwa kokosy, co spotkało się z naszym gorliwym, spanikowanym zaprzeczeniem (kokos – 15RMB).
Image

Dalej obchodziliśmy targ oglądając różne dziwactwa, minęliśmy Chińczyków jedzących skorpiona na patyku. Zapytaliśmy ich czy dobry, a oni powiedzieli, że duży skorpion jest niedobry, ale małe są dobre, słone i chrupiące. Następnie skusiliśmy się na durian cake, czyli panierowanego duriana smażonego w głębokim tłuszczu (10 RMB). Był przepyszny! Teraz bardzo byśmy chcieli gdzieś kupić surowego duriana i spróbować.
Image

Kolejną atrakcją było stoisko z wężem. Poszliśmy tam bo pod napisem „snake” leżało to co jedliśmy poprzedniego dnia (i już się przestraszyliśmy, że to był wąż), ale okazało się, że to jest tofu, a wąż jest na patyku. Szymon się skusił, niestety po fakcie okazało się, że taki wąż na patyczku to koszt 120 RMB :( Głupio z naszej strony, że wcześniej nie zapytaliśmy. Wąż smakował dziwnie i był bardzo gumowy (wzięłam gryza). Szymon mówi, że smakował trochę jak kurczak, a ja że pachniał jak pies.
Image

Potem zaczęli już ten targ zamykać (22.00), więc kupiłam tylko dziwne chińskie ciasteczko (prawdopodobnie mooncake) i pani nie miała wydać reszty, więc dorzuciła mi jakiś dziwny cukierek w papierku. Ciastko było dobre choć o niezidentyfikowanej zawartości. Cukierek został na następny dzień. Wracając do domu kupiliśmy chińskie piwa i jakąś herbatkę w butelce (piwo 4,5 RMB). Piwo okazało się mieć tylko ok. 3%, ale było nawet dobre. Herbatka jeszcze nie była pita.
Na deser jeszcze kilka dziwadeł z Wangfujing :)
Image

Co to w ogóle jest?
Image

Musicie mi niestety wybaczyć ciągłe wstawianie zdjęć jedzenia ;) Jak dla nas to jeden z najważniejszych aspektów podróży no i te zdjęcia stanowią sporą część naszych zdjęć :)26.08 - Pekin
Naszym celem na dziś były najsłynniejsze pekińskie atrakcje. Zaczęliśmy od Lama Temple (25 RMB). Świątynia składa się z wielu pawilonów, ustawionych równolegle jeden za drugim (przechodzi się przez każdy kolejny, aby wyjść na dziedziniec przed następnym), a w każdym pawilonie stoi Budda, im dalej w las tym większy posąg :) We wnętrzach pawilonów nie można było robić zdjęć, gdyż jest to wciąż aktywny obiekt kultu religijnego. Pod każdym pawilonem stały „pudła” z ogniem i ludzie palili tam kadzidełka oraz modlili się. Obserwowaliśmy chińskie rytuały, między innymi jak kłaniali się z tymi kadzidełkami na 4 strony świata. Na samym końcu, w ostatnim pawilonie był największy posąg Buddy – naprawdę kolos. Pawilon miał ze 3 piętra, a posąg sięgał głową po sam sufit – tutaj zrobiliśmy mały wyjątek od reguły nierobienia zdjęć i cichaczem pstryknęliśmy parę fotek Buddzie – zrobił na nas wrażenie, które chcieliśmy przekazać tym, którzy obejrzą nasze zdjęcia. Niestety wyszły trochę słabo, no ale czego się spodziewać po zdjęciach robionych bez patrzenia ;)
Wejście do świątyni:
Image

Image

Image

Image

Image

Dalej mieliśmy iść do świątyni Konfucjusza, która była tuż obok, ale było już późno, jak na nasz napięty harmonogram, więc tylko obejrzeliśmy wejście. Kolejny przystanek to Plac Tiananmen i Zakazane Miasto. Na plac tylko spojrzeliśmy z intencją powrotu później i ruszyliśmy na Zakazane Miasto.
Image

Wejście zdobi wielki portret Mao, który nie został zasłonięty nawet przez rusztowanie, które zasłania całą resztę muru (trafiliśmy na jakiś remont).
Image

Zakazane miasto jest wielkie i podobnie jak świątynia składa się z pawilonów ustawionych jeden za drugim (tylko w dużo większej skali). Każdy pawilon w zasadzie wygląda bardzo podobnie i ma ten sam wzór (włączając w to stworki siedzące na każdym rogu dachu, mające chronić budynek).
Image

Image

Image

Image

Z Zakazanego Miasta wyszliśmy wyjściem północnym i zauważyliśmy, że za nim jest park z wielką górą zwieńczoną pawilonem. Postanowiliśmy tam wejść, żeby podziwiać Zakazane Miasto z góry. Jak się okazało był to Jingshan Park (wstęp 10 RMB). Czas nam już trochę uciekał, więc wlecieliśmy tylko na górę podziwiać widok (super!) i już pędziliśmy na dół, aby przejść wzdłuż Zakazanego Miasta na Plac Tiananmen i tym razem obejrzeć go dokładniej.
Image

Wybraliśmy jakąś bezsensowną drogę, na której ciągle były roboty drogowe i błoto. Na koniec okazało się, że placu również sobie nie obejrzymy, bo najwyraźniej odbywa się tam jakaś komunistyczna impreza i wszystko jest zamknięte, nie da się wejść z żadnej strony. Oczywiście tak w ogóle, żeby wejść na ten plac to trzeba przejść przez kolejne security…
Zdecydowaliśmy, że w takim razie idziemy poszukać koło naszego hotelu czegoś do jedzenia i zbieramy się na pociąg do Xi'an. Po dotarciu w naszą okolicę dokonaliśmy trudnego wyboru baru, po czym okazało się, że mają nawet „English” menu, tzn. takie tłumaczone w translatorze, więc Szymon wziął „Sit Donkey” a ja coś z „Meat Juice”.
Image

Po zamówieniu zorientowaliśmy się, że zamówiliśmy z karty zimnych dań, ale to co przyszło było bardzo dobre, choć dość małe, no i wciąż nie wiedzieliśmy co my właściwie jemy :P (koszt: osioł 25 RMB, juice 20 RMB).
Osioł:
Image

Meat juice:
Image

Po tym posiłku wzięliśmy bagaże z hostelu i pojechaliśmy na stację kolejową Beijing West. Po drodze w metrze zagadał nas po angielsku młody Chińczyk, pytał gdzie jedziemy, skąd jesteśmy i jaka jest pogoda w Polsce. Na stację dotarliśmy ponad półtorej godziny przed pociągiem – lepiej być wcześniej niż jakby miał nam uciec ;) Aby wejść na stację trzeba było przejść oczywiście security control, a wcześniej pokazać paszport i bilet w bramce (bez tego na stację nie wejdziemy). Potem można było się udać do poczekalni i czekać na „boarding” swojego pociągu (nasz Z19 do Xi’an).

Dodaj Komentarz

Komentarze (45)

kamnowacki 17 września 2013 17:01 Odpowiedz
Dokładnie za 10dni lecę na miesiąc z tej promocji. Pisz dalej! ;)
monus 18 września 2013 13:02 Odpowiedz
Również zachęcam do dalszego pisania. W listopadzie robię identyczną trasę z rodziną
kamnowacki 26 września 2013 12:53 Odpowiedz
Można dalej? :) Jestem ciekawy Xian, bo byłem już tam raz, a może mnie czymś ciekawym zaskoczysz :)
monus 26 września 2013 13:36 Odpowiedz
Też najbardziej czekam na relacje z Xian i Szanghaju. Ze zdjęć widać, że mieliście szczęście unikając smogu.
k4te 26 września 2013 20:01 Odpowiedz
Dobra, to zaraz produkuję dalej. Przepraszam, że tak w odcinkach i w ogóle, ale nawet mimo że mniej więcej mam to wszystko spisane, to sama redakcja trochę trwa, a ja znowu ostatnio trochę jestem zajęta :)
grzegorz40 26 września 2013 22:19 Odpowiedz
Ciekawie się czyta :-)
k4te 26 września 2013 23:09 Odpowiedz
monus napisał:Też najbardziej czekam na relacje z Xian i Szanghaju. Ze zdjęć widać, że mieliście szczęście unikając smogu.Tak, wydaje mi się że ominęliśmy smog - co prawda nie wiem jak dokładnie to powinno wyglądać, ale zakładam, że to właśnie oznacza, że go ominęliśmy. Za to trafiliśmy na najgorętsze od iluśtamdziesięciu lat lato, więc momentami naprawdę nieźle się smażyliśmy ;)
monus 27 września 2013 09:16 Odpowiedz
Widok z parku Jingshan na Zakazane Miasto, a nie był to najgorszy dzień. Następnego dnia było już na tyle dobrze że było widać kopułę opery po drugiej stronie Zakazenego Miasta.W styczniu mieliśmy prawie połowę dni z takim smogiem. Gdybyś mogła napisz gdzie nocowaliście w Xian i Szanghaju.
k4te 27 września 2013 11:46 Odpowiedz
Wow, to rzeczywiście mieliśmy szczęście ze smogiem :) Chociaż trzeba przyznać, że ogólnie było widać, że to powietrze jednak jest nie do końca takie jak być powinno.W Xi'an nocowaliśmy w Han Tang hostel: http://www.hostelbookers.com/hostels/china/xian/74641/ - byliśmy zadowoleni, wiem też że oni co wieczór organizują jakieś "activities", tylko my zawsze wracaliśmy za późno żeby się na nie załapać.W Szanghaju z kolei wybraliśmy Phoenix hostel: http://www.hostelbookers.com/hostels/ch ... hai/43810/ - tutaj już byliśmy nieco mniej zadowoleni, chociaż w zasadzie nie było się do czego tak konkretnie przyczepić, poza ewidentnym skąpstwem w kwestii papieru toaletowego - zawsze sprzątaczka zostawiała jakiś mały zwitek i nigdy nie starczało do następnego dnia - ale to akurat jest chyba jakaś norma w Chinach, w sumie w Xi'an w ogóle nam nie dawali nowego papieru, także jak ktoś się wybiera to polecam zaopatrzyć się w swój własny :P
aluap 27 września 2013 17:37 Odpowiedz
Fajna relacja, odwiedzę część tych miejsc za 3 tygodnie i już nie mogę się doczekać ...
k4te 30 września 2013 19:07 Odpowiedz
No i to w zasadzie koniec naszych wakacji. Jeśli chodzi o drogę powrotną to chyba nie ma za bardzo co opisywać, bo wszystko odbywało się podobnie jak poprzednio. Jak wspominałam wcześniej, bez problemów udało nam się ominąć ostatni odcinek podróży i nadać bagaż tylko do Frankfurtu. Z Frankfurtu z kolei wracaliśmy pociągiem - do Kolonii szybkim a w Kolonii przesiedliśmy się do naszego Jana Kiepury (rezerwowaliśmy na stronie Deutsche Bahn, ok. 40 euro od osoby).Spróbuję jeszcze dorzucić na sam koniec post z informacjami praktycznymi, typu co załatwić przed wyjazdem, co warto zabrać itp. - mam nadzieję, że będzie to przydatne :)
monus 30 września 2013 19:44 Odpowiedz
Czytało się rewelacyjnie. Gdybyś mogła podpowiedzieć jak trafić do Si Ji Min Fu (google znajduje mi coś w pobliżu ulicy Qianmen). Podczas pierwszego pobytu jakoś nie starczyło nam czasu na kaczkę, a teraz żona mi nie daruje. Fajnie by było gdybyś miała możliwość wrzucenia skanów/fotek map z zaznaczonymi marketami, lokalami gdzie jedliście.
k4te 30 września 2013 21:51 Odpowiedz
monus napisał:Czytało się rewelacyjnie. Gdybyś mogła podpowiedzieć jak trafić do Si Ji Min Fu (google znajduje mi coś w pobliżu ulicy Qianmen). Podczas pierwszego pobytu jakoś nie starczyło nam czasu na kaczkę, a teraz żona mi nie daruje. Fajnie by było gdybyś miała możliwość wrzucenia skanów/fotek map z zaznaczonymi marketami, lokalami gdzie jedliście.Ta konkretna restauracja, gdzie my jedliśmy to ta: http://www.smartbeijing.com/venue/7794/si_ji_min_fu, ale wygląda mi na to, że to jest jakaś, powiedzmy, sieć i są w kilku lokalizacjach. Ogólnie nasi Chińczycy polecili nam, żeby szukać restauracji na tej stronie www.smartbeijing.com (lub w Szanghaju www.smartshanghai.com). Nie wiem czy uda mi się teraz znaleźć lokalizację tych restauracji, w których byliśmy z Chińczykami, bo nie mam pojęcia jak to się nazywało ;) Ale mogę zobaczyć czy w wolnej chwili uda się ogarnąć jakąś mapkę ;) Ogólnie do wielu miejsc z jedzeniem wchodziliśmy losowo ;P
aluap 1 października 2013 15:29 Odpowiedz
Dzięki za info o znaczkach:) Jeszcze jestem na etapie szukania jakichkolwiek pocztówek. Te w Hanghzou były okropne. Nie wiedziałam, że pociągi mają kraniki z wrzątkiem, za dwa dni mam dłuuugą podróż pociągiem i planowałam wziąć tylko suchy prowiant. Korzystaliście z wagonów restauracyjnych? Widzieliście je? Pisalaś o tym, że zapłaciliście za mało za metro i zwialiście. Na każdej stacji metra przynajmniej w Hanghzou jest kasa 'Excess fare' gdzie można uiścic niedopłatę - 1 RMB. Kasjerka doładowala mi kartę i bramka wypuściła mnie bez problemu.
chiny-infopl 7 października 2013 09:10 Odpowiedz
Quote:o pewnym czasie postanowiliśmy zalać nasze chińskie zupki z Chin (koszt ok. 4,70 RMB za pudło 82,5g), korzystając z dostępnego w każdym pociągu kraniku z wrzątkiem. Ja kupiłam zupkę seafood – była nawet spoko, chociaż sifud mocno udawany (mniej więcej podobny poziom do porannych bułeczek, tylko może bardziej wata niż plastik :D ).Dla mnie niebieski seafood jest okropny, za to znajomi lubią, a jak slyszą ze najbardziej podchodzi mi czerowy beef to pukaja sie w czoło:lol: Spoko relacja. Na szczęście po 'wiaderka' sięga się tylko w pociągu. Na chińkiej ulicy zawsze otacza nas jedzenie, prawdziwe ;) Ladne pocztówki można 'zdobyć' w księgarni na Wangfujing w Pekinie, 6niętrowa księgarnia- nie da sie nie znaleźć. Zestaw 10 pocztówek 'retro' kosztował cyhba 20rmb, byłby naprawdę OK. Sprzedawane sa przy kasach po lewej stronie wchodząc.pzdr
k4te 7 października 2013 10:54 Odpowiedz
chiny-info.pl napisał:Quote:o pewnym czasie postanowiliśmy zalać nasze chińskie zupki z Chin (koszt ok. 4,70 RMB za pudło 82,5g), korzystając z dostępnego w każdym pociągu kraniku z wrzątkiem. Ja kupiłam zupkę seafood – była nawet spoko, chociaż sifud mocno udawany (mniej więcej podobny poziom do porannych bułeczek, tylko może bardziej wata niż plastik :D ).Dla mnie niebieski seafood jest okropny, za to znajomi lubią, a jak slyszą ze najbardziej podchodzi mi czerowy beef to pukaja sie w czoło:lol: Spoko relacja. Na szczęście po 'wiaderka' sięga się tylko w pociągu. Na chińkiej ulicy zawsze otacza nas jedzenie, prawdziwe ;) Ladne pocztówki można 'zdobyć' w księgarni na Wangfujing w Pekinie, 6niętrowa księgarnia- nie da sie nie znaleźć. Zestaw 10 pocztówek 'retro' kosztował cyhba 20rmb, byłby naprawdę OK. Sprzedawane sa przy kasach po lewej stronie wchodząc.pzdrDobrze wiedzieć z tymi pocztówkami, może jeszcze kiedyś mi się ta wiedza przyda :)Przy okazji: Przed wyjazdem czytałam między innymi Twoją stronę w poszukiwaniu informacji, także dziękuję :)
zeus 7 października 2013 11:01 Odpowiedz
Fajnie z ta ksiegarnia ;) Bede w Pekinie, na jakies 20 godzin, to pojde do nia :)
aluap 8 października 2013 12:19 Odpowiedz
Zapisane info o księgarni z Pekinu. Zupka czerwony beef daje radę ...zwłaszcza na dwudniowe przejazdy pociągiem. Spróbowałam jedzenia serwowanego w pociągu. Zupka przy nim to niebo w gębie! Przyłączam się do podziękowań dla chiny_info za informacje.
zeus 8 października 2013 16:25 Odpowiedz
A gdzie najlepiej kupic pamiątki w Pekinie? ;) Jako ze będę miec mało czasu na szukanie, a brat mnie ukatrupi jak mu nic nie kupię ;)
k4te 9 października 2013 11:45 Odpowiedz
Zeus napisał:A gdzie najlepiej kupic pamiątki w Pekinie? ;) Jako ze będę miec mało czasu na szukanie, a brat mnie ukatrupi jak mu nic nie kupię ;)Jeśli zajrzysz na Wangfujing do księgarni, to możesz zagłębić się w boczną uliczkę, która jest targiem z jedzeniem - jedna jej odnoga zawiera właśnie targ z pamiątkami - oczywiście targowanie obowiązkowe :P Jakieś mniejsze sklepiki z pamiątkami są też na Nanluoguxiang, chociaż tam już wydaje mi się, że jest tak trochę mniej mainstreamowo :P W każdym razie uprzedzam, że ja np. żadnych pamiątek w Chinach nie kupiłam bo wszystko wydawało mi się drogie ;) Chyba tylko w Xi'an w dzielnicy muzułmańskiej było w miarę ;)
chiny-infopl 9 października 2013 12:00 Odpowiedz
Quote:A gdzie najlepiej kupic pamiątki w Pekinie? ;) Jako ze będę miec mało czasu na szukanie, a brat mnie ukatrupi jak mu nic nie kupię ;)Wlasnie mialem pisac o bocznych od Wangfujing:) Sporo wynalazkow, duze skupisko wiec mozna sie targowac odchodzic, wracac, isc do konkurencji etc.2gie meijsce to rejony(boczne) Qianmen DaJie czy Dashilan lu(boczna od Qianmen) , tez sporo souvenirów porozstawiane. Jak wspomniano, targowac sie wszedzie ale tez z wyczuciem zeby nie przesadzic. Lokalnej ceny nigdy nie dostaniesz, kazdy placi ile mu odpowiada.Quote: Spróbowałam jedzenia serwowanego w pociągu. Zupka przy nim to niebo w gębie! Zgadzam sie w 100%, Probowalem kiedys 'fan qie ji dan' zwykla jajecznica z pomidorami na ryzu, niby nie mozna spieprzyc a jednak... nie szlo ruszyc. Wiaderka sie sprawdzaja w pociagu.Jesli komus cos ze strony sie przydalo to fajnie, po to jest. mam czasu to sobie klepie. Jeszcze sporo roboty, ale powoli i do przodu.pzdr!
zeus 9 października 2013 12:10 Odpowiedz
Dzięki! Zaznaczyłem to na moim przewodniku! 2 lata nauki chinskiego plus targowanie we krwi, nie pojda na marne :D
jakubciu 9 października 2013 12:30 Odpowiedz
Wracając jeszcze do tematu kartek pocztowych, mnie osobiście najładniejsze udało się kupić w okolicy Świątyni Lamy, mniej więcej vis a vis wejścia po drugiej stronie ulicy jest jakaś boczna uliczka i małe sklepiki po lewej stronie. 3 razy podchodziłem do targowania się o cenę i komplet naprawdę ładnych kartek w kartoniku kosztował 17 RMB. Pomijam fakt, że kartki już od ponad miesiąca nie mogą dotrzeć do Polski:)) a wysłane zostały z Pekinu z poczty.
k4te 9 października 2013 21:25 Odpowiedz
Moje kartki z Pekinu szły chyba ze 3 tygodnie albo miesiąc a przyszły jak psu z gardła (przynajmniej ta którą wysłałam do domu mamie, bo innych nie widziałam :P ) No ale fakt, że miały długą drogę ;)
k4te 9 października 2013 21:50 Odpowiedz
Dobra, dobyłam mojego magicznego notesu, dopisuję informacje praktyczne przed wyjazdem:Do załatwienia:- szczepienia -> 5-8 tygodni przed wyjazdem, nie ma żadnych obowiązkowych, ale są zalecane, można iść na konsultację do przychodni Sanepidu (w Warszawie na Żelaznej) i tam też nas zaszczepią.- wiza -> jednokrotna turystyczna to koszt 220zł, w trybie normalnym czas oczekiwania to tydzień, w warszawskiej ambasadzie (ul. Bonifraterska) do składania wniosku były kolejki od samego rana (ludzie przychodzą jeszcze przed otwarciem)- ubezpieczenie podróżne- zakwaterowanie -> teoretycznie potrzebne do wydania wizy, ale nas nikt o potwierdzenia rezerwacji nie pytał, na wniosku trzeba wpisać adres, ale jak nie trzeba potwierdzenia to można wylosować dowolny hotel i tam wpisać :P- ewentualne pociągi na terenie Chin -> polecam pośrednika China DIY Travel, bierze za każdy bilet 10 dolarów australijskich + ok. 3% wartości transakcji (jest to opłata dla paypal, przez który odbywa się płatność). Bilety trafiają do sprzedaży internetowej na 20 dni przed podróżą i te tańsze potrafią bardzo szybko znikać. Polecam też stronę będącą kopalnią wiedzy o chińskich pociągach: http://www.seat61.com/China.htm#.UlWwihC8dcp- wymiana waluty -> w Warszawie juany można kupić np. w kantorze w Arkadii, jeśli wymieniamy powyżej 3000zł to kurs jest korzystniejszy niż przy małej kwocie (my wymieniliśmy po 1500 na osobę, czyli razem 3000, żeby się załapać na dobry kurs i mogę polecić to rozwiązanie - szybkie i wygodne). Innym rozwiązaniem jest wymiana dolarów lub euro już w samych Chinach, w oddziałach Bank of China, ale to według mnie gorsze rozwiązanie, bo trzeba odstać zazwyczaj w kolejce, wypełnić formularze i spędzić dużo czasu w okienku na jakiś dziwnych formalnościach.- rezerwacja ewentualnych wycieczek na terenie Chin - oczywiście można to zrobić i na miejscu, ale zawsze lepiej sobie chociaż czegoś poszukaćDo zabrania (z rzeczy mniej oczywistych):- poduszka podróżna - przydatna w samolocie- papier toaletowy- jakieś mokre chusteczki, żel antybakteryjny do rąk itp. pozwalające umyć ręce w podróży kiedy chcemy coś zjeść- wódka - do picia po kieliszku rano i wieczorem w celu uniknięcia problemów żołądkowych- adaptery do wtyczek - my akurat we wszystkich hostelach mieliśmy wtyczki z normalnym gniazdkiem, ale kto to wie jak jest w innych miejscach...- jedzenie na czarną godzinę (albo jakby nas dopadły problemy żołądkowe - jakieś biszkopty czy suchary) - chińskie zupki są zbędne, można je zakupić na miejscu :P- krem z filtrem jeśli wybieramy się latem- leki na różne przypadłości, szczególnie na problemy żołądkowe
szarik 10 października 2013 11:05 Odpowiedz
dziwny żołądek mam, żarcie z chińskich /i innych azjatyckich/ brudnych wózków nigdy nic złego mi nie zrobiło, za to europejskie czasami szkodzi :lol:a, i żel antybakteryjny oraz chusteczki w nienaruszonym stanie do PL zwożę.
k4te 10 października 2013 12:16 Odpowiedz
Czy ja wiem czy dziwny? :P Mojemu chłopakowi w podróży też się nic nie działo, mimo że specjalnie nie uważał (piliśmy tylko po kieliszku wódki rano i na wieczór), za to ja, mimo że oprócz tego brałam jeszcze leki osłonowe miałam problemy przez prawie pół wyjazdu - to się nazywa dopiero dziwny żołądek :P
chiny-infopl 10 października 2013 14:23 Odpowiedz
Ta dezynfekcja alkoholowa to wg lekarzy mit, co nie znaczy ze nie mozna aplikowac dawek regularnie;)Troche kurzu czy spalin w jedzeniu z ulicznego wozka nie zabije. Glownie chodzi chyba o wode ktora jest uzywana w kuchnii przechowywanie produktow. Mozesz pojsc do dobrze wygladajacej knajpy, gdzie kelnerzy w bialych koszulach biegaja po sali, i za to placisz wiecej a w kuchni moga brac wode z jakiegos syfiastego zrodla i wyladujesz uwieziony w hotelu na kilka dni.Oczywiscie zaden normalny wlasciciel sobie na takie cos nie pozwoli, ale majac turystow jako wiekszosc klienteli to roznie bywa, na wejsciu wiedza ze wiecej Cie nie zobacza. Zawsze isc za lokalnymi mieszkancami, oni wiedza jak jest;)Ja nigdy nie kieruje sie wygladem knajpy, chyba ze naprawde jest sajgon po bandzie, ale to 1 na 100 moze az tak zniecheci...pzdr
olus 10 października 2013 15:23 Odpowiedz
chiny-info.pl napisał:Ta dezynfekcja alkoholowa to wg lekarzy mit, co nie znaczy ze nie mozna aplikowac dawek regularnie;)Dokładnie, to mit. Jesli dodatkowo bierzesz leki osłonowe, na przykład probiotyki to alkohol wrecz neutralizuje ich działanie, po prostu zabija te "dobre" bakterie zawarte w leku.
k4te 11 października 2013 17:10 Odpowiedz
chiny-info.pl napisał:Ta dezynfekcja alkoholowa to wg lekarzy mit, co nie znaczy ze nie mozna aplikowac dawek regularnie;)Troche kurzu czy spalin w jedzeniu z ulicznego wozka nie zabije. Glownie chodzi chyba o wode ktora jest uzywana w kuchnii przechowywanie produktow. Mozesz pojsc do dobrze wygladajacej knajpy, gdzie kelnerzy w bialych koszulach biegaja po sali, i za to placisz wiecej a w kuchni moga brac wode z jakiegos syfiastego zrodla i wyladujesz uwieziony w hotelu na kilka dni.Oczywiscie zaden normalny wlasciciel sobie na takie cos nie pozwoli, ale majac turystow jako wiekszosc klienteli to roznie bywa, na wejsciu wiedza ze wiecej Cie nie zobacza. Zawsze isc za lokalnymi mieszkancami, oni wiedza jak jest;)Ja nigdy nie kieruje sie wygladem knajpy, chyba ze naprawde jest sajgon po bandzie, ale to 1 na 100 moze az tak zniecheci...pzdrZ tego co ja wiem, to problemy wynikają po prostu z innej flory bakteryjnej w dalekich krajach i dlatego np. nie zaleca się picia wody z lodem ani niebutelkowanej, jedzenia surowych rzeczy (w wysokiej temperaturze bakterie giną) itp. Btw, moja mama jest lekarzem, ale powiedziała, że nie wie czy ten sposób z wódką działa :P Niemniej jednak odrobina polskiej wódki nikomu nigdy nie zaszkodziła i tym też się kierowaliśmy :D
k4te 11 października 2013 17:11 Odpowiedz
olus napisał:chiny-info.pl napisał:Ta dezynfekcja alkoholowa to wg lekarzy mit, co nie znaczy ze nie mozna aplikowac dawek regularnie;)Dokładnie, to mit. Jesli dodatkowo bierzesz leki osłonowe, na przykład probiotyki to alkohol wrecz neutralizuje ich działanie, po prostu zabija te "dobre" bakterie zawarte w leku.Nieprawda, pytałam o to mamy-lekarza i powiedziała, że nie ma żadnych przeciwwskazań do picia alkoholu, kiedy bierze się te leki.
jik 11 października 2013 18:25 Odpowiedz
Zeus napisał:A gdzie najlepiej kupic pamiątki w Pekinie? ;) Jako ze będę miec mało czasu na szukanie, a brat mnie ukatrupi jak mu nic nie kupię ;)Ja osobiście najwięcej pamiątek kupiłem w Mutianyu.Następnie uderzyliśmy na różnego rodzaju silk markety i gdzie z zadowolenie utargowaliśmy tyle ile chcieliśmy. Jak się okazało w parku Beahi (za Zakazanym Miastem) pani na stoisku miała takie ceny pamiątek (magnesy, figurki itp.) jakie udało nam się "utargować" w silk markecie o.O
jakubciu 11 października 2013 18:41 Odpowiedz
I to właśnie jest piękne w Chinach:) Wydaje Ci się, że wytargowałeś już cenę minimum (która jest naprawdę śmieszna), a tu w jakimś dziwnym miejscu znajdujesz ten sam towar jeszcze taniej;)
chiny-infopl 12 października 2013 06:27 Odpowiedz
też sie lekko zdziwiłem na Mutianyu, że powywieszane były bardzo niskie ceny, targować się wstyd jeśli np. kosztulka 'I climbed the great wall of china' wisi z ceną 15rmb/7,5zl :shock: A tą dezynfekcją to nieważne jak jest naprawdę, zawwsze warto sie od czasu do czasu profilaktycznie zdezynfekować, najlepiej lokalnymi specyfikami, chociaż w Chinach to baiju nie polecam nikomu, chyba że tylko dla spróbowania żeby mieć pojęcie;)pzdr
jik 12 października 2013 08:58 Odpowiedz
chiny-info.pl napisał:też sie lekko zdziwiłem na Mutianyu, że powywieszane były bardzo niskie ceny, targować się wstyd jeśli np. kosztulka 'I climbed the great wall of china' wisi z ceną 15rmb/7,5zl :shock: A tą dezynfekcją to nieważne jak jest naprawdę, zawwsze warto sie od czasu do czasu profilaktycznie zdezynfekować, najlepiej lokalnymi specyfikami, chociaż w Chinach to baiju nie polecam nikomu, chyba że tylko dla spróbowania żeby mieć pojęcie;)pzdrTsingtao polecam wszystkim :) Ja ze znajomymi raz spróbowaliśmy specyfików z woreczka i był to ostatni raz ;)
k4te 14 października 2013 00:02 Odpowiedz
My za namową Chińczyków z pociągu kupiliśmy Erguoto (zielona butelka, czerwono biała etykietka) - cena to zawrotne 2,50 za setkę :D Po minie Szymona kiedy tego spróbował bałam się do tego zbliżać. Poczęstowaliśmy w Polsce kilku znajomych, powiedzieli że to najgorsze świństwo, po czym daliśmy to tacie Szymona, a on powiedział że bardzo dobre i zabrał drugą, nienapoczętą setkę ze sobą :D Gusta i guściki... :P
olus 14 października 2013 01:33 Odpowiedz
k4te napisał:olus napisał:chiny-info.pl napisał:Ta dezynfekcja alkoholowa to wg lekarzy mit, co nie znaczy ze nie mozna aplikowac dawek regularnie;)Dokładnie, to mit. Jesli dodatkowo bierzesz leki osłonowe, na przykład probiotyki to alkohol wrecz neutralizuje ich działanie, po prostu zabija te "dobre" bakterie zawarte w leku.Nieprawda, pytałam o to mamy-lekarza i powiedziała, że nie ma żadnych przeciwwskazań do picia alkoholu, kiedy bierze się te leki.Mozliwe, nie wiem jakie leki bralas. Ja kilka razy wyczytalam to na ulotkach od probiotykow. Ze trzeba zrobic przynajmniej kilkugodzinna przerwe miedzy braniem leku a piciem alkoholu.
chiny-infopl 14 października 2013 10:44 Odpowiedz
Quote:My za namową Chińczyków z pociągu kupiliśmy Erguoto (zielona butelka, czerwono biała etykietka) - cena to zawrotne 2,50 za setkę :D Po minie Szymona kiedy tego spróbował bałam się do tego zbliżać. Poczęstowaliśmy w Polsce kilku znajomych, powiedzieli że to najgorsze świństwo, po czym daliśmy to tacie Szymona, a on powiedział że bardzo dobre i zabrał drugą, nienapoczętą setkę ze sobą :D Gusta i guściki... :PEr Guo Tou to klasyk, ktorego wypada sprobowac zeby wiedziec;) Ja probowalem te najtansze jak i troche drozsze i niewielka roznice widzialesm/czulem. NAjtansze bylo pollitra(worek nie butelk;) w 2007. Wiekszosci towarzystwa w PL wzglednie smakowalo ale tylko jako atrakcja, na 2ga runde nie blyo jzu chetnych :lol:Gusta i gusciki dokladnie;)Podobno z czasem baijiu zaczyna smakowac, ale ja raczej unikam. Sa w Chinach rodacy ktorym to juz wchodzi;) Ja z mocniejszych nadal wole czysta. W Chinach mozna znalezc Belwedera, Zubrowke czy Wyborowa, a nawet Starogardzka (56rmb/28zl- flaszka).Problem z alkoholami jest w Chinach w temacie podrobek, niestety podrabiaja na szeroka skale i lewizne mozna dostac w kazdym miejscu. Pisalem niedawno na blogu jakby kogos interesowalo.pzdrPSTsingtao mnie nie powala, slabe i wodniste, ale nadrabia cena i buelka 0,6;) Poelcam sprobowac tez Harbina, a w Guangdong bezapelacyjnie moj chinski faworyt 'Pearl River', niestety nie jest dostepny w calym kraju...
aluap 14 października 2013 15:09 Odpowiedz
k4te napisał:27.08 - Xi'an i Terakotowa ArmiaNa stację North pojechaliśmy metrem (linia 2, ostatni przystanek). Okazało się, że koszt przejazdu zależy od liczby stacji i powinno to być 3 RMB, czyli więcej niż bilet w Pekinie :( My kupiliśmy bilet za 2 RMB i w związku z tym bramka nie chciała nas wypuścić na zewnątrz, a kiedy w końcu ją przeskoczyliśmy zaczęła się na nas wydzierać baba z okienka, więc oddaliśmy jej bilety i uciekliśmy (bo się tej baby baliśmy :P ). Potem znowu nie mogliśmy znaleźć kas biletowych, ale pomógł nam student z wymiany napotkany na dworcu i wreszcie kupiliśmy bilety na szybki pociąg o 7:50 (chyba 54,5 RMB). Kupiłam te same bilety na głównym dworcu kolejowym przy murach, obok tego przystanku do Armii Terakkotowej 306, bez konieczności jechania na stację północną. Może się komuś przyda.Ogólnie przed przyjazdem do Chin naczytałam się, że nikt mi nie sprzeda biletów, np w Xi'an na podróż zaczynającą się w innym mieście, co okazało się być nieprawdą. W 3 miejscach sprzedano mi takie bilety bez problemu.
k4te 14 października 2013 19:22 Odpowiedz
aluap napisał:k4te napisał:27.08 - Xi'an i Terakotowa ArmiaNa stację North pojechaliśmy metrem (linia 2, ostatni przystanek). Okazało się, że koszt przejazdu zależy od liczby stacji i powinno to być 3 RMB, czyli więcej niż bilet w Pekinie :( My kupiliśmy bilet za 2 RMB i w związku z tym bramka nie chciała nas wypuścić na zewnątrz, a kiedy w końcu ją przeskoczyliśmy zaczęła się na nas wydzierać baba z okienka, więc oddaliśmy jej bilety i uciekliśmy (bo się tej baby baliśmy :P ). Potem znowu nie mogliśmy znaleźć kas biletowych, ale pomógł nam student z wymiany napotkany na dworcu i wreszcie kupiliśmy bilety na szybki pociąg o 7:50 (chyba 54,5 RMB). Kupiłam te same bilety na głównym dworcu kolejowym przy murach, obok tego przystanku do Armii Terakkotowej 306, bez konieczności jechania na stację północną. Może się komuś przyda.Ogólnie przed przyjazdem do Chin naczytałam się, że nikt mi nie sprzeda biletów, np w Xi'an na podróż zaczynającą się w innym mieście, co okazało się być nieprawdą. W 3 miejscach sprzedano mi takie bilety bez problemu.A doliczyli Ci 5 RMB opłaty jakiejśtam za kupowanie biletów w innym miejscu niż stacja odjazdu?
chiny-infopl 15 października 2013 01:03 Odpowiedz
Quote:A doliczyli Ci 5 RMB opłaty jakiejśtam za kupowanie biletów w innym miejscu niż stacja odjazdu?Powinni skasować dodatkowe 5rmb, jednak nie wydaje mi się to wygorowaną ceną, czas+bilet(y) na metro...pzdr
aluap 15 października 2013 19:03 Odpowiedz
chiny-info.pl napisał:Quote:A doliczyli Ci 5 RMB opłaty jakiejśtam za kupowanie biletów w innym miejscu niż stacja odjazdu?Powinni skasować dodatkowe 5rmb, jednak nie wydaje mi się to wygorowaną ceną, czas+bilet(y) na metro...pzdrSkasowali 10 rmb więcej, tak podejrzewałam, że to to za to .. przy zakupie 2 biletów powrotnych. Metro wyniosłoby 12 RMB/ 2 osoby - 4 przejazdy po 3 rmb. Bilety zakupione przy okazji powrotu z armii terakotowej, nie narzekam :)
aluap 15 października 2013 19:17 Odpowiedz
k4te napisał:28.08 - Xi'an - Hua ShanPrzy rozdrożu, gdzie rozdzielały się drogi na szczyty wybraliśmy więc drogę na West Peak, bo tam też była kolejka, którą można by ewentualnie zjechać. Po dojściu do stacji kolejki okazało się, że kosztuje ona 120 RMB, więc uznaliśmy, że to za drogo i że na zjazd kolejką wrócimy na North Peak. Na Wasze szczęście zeszliście do kolejki spod Północnego Szczytu:) Też miałam dzisiaj chmury na HuaShan, poszłam na słynny Plank Walk i to było jedyne miejsce, z którego były genialne widoki. Zajęło mi to jednak tyyyle czasu, że o zejściu do kolejki na północnym mogłam zapomnieć. Bardzo blisko była kolejka z Zachodniego Szczytu 140 RMB...ale kolejka okazała się turystyczną pułapką. Założyłam, że zawiezie nas w cywilizowane miejsce, taksówka albo autobus na doel i już jesteśmy na dworcu - przecież kasy biletowe są tylko przy dwóch bramach. I to był błąd. Nawet Chińczycy byli zdziwieni tym co zastali na dole. Szli do autobusu z biletami z kolejki, za którą swoje już zapłacili ..a tam, 40 rmb/ głowę. Trzeba było kupić nowy bilet. Kolejka kończy/ zaczyna trasę gdzieś w górach. 30 minut autobusem na dół do miasta. Żadnych taksówek, żadnej konkurencji. Wyglądało jak droga prywatna.Czy jak byłaś na HuaShan to też wszyscy opijali się Redbullami i zjadali ogórki?? Każdy sklepik sprzedawał długie zielone ogórki, które turyści jedli ze skórką.... może to tylko sezonowa moda...
k4te 22 października 2013 10:51 Odpowiedz
aluap napisał:k4te napisał:28.08 - Xi'an - Hua ShanPrzy rozdrożu, gdzie rozdzielały się drogi na szczyty wybraliśmy więc drogę na West Peak, bo tam też była kolejka, którą można by ewentualnie zjechać. Po dojściu do stacji kolejki okazało się, że kosztuje ona 120 RMB, więc uznaliśmy, że to za drogo i że na zjazd kolejką wrócimy na North Peak. Na Wasze szczęście zeszliście do kolejki spod Północnego Szczytu:) Też miałam dzisiaj chmury na HuaShan, poszłam na słynny Plank Walk i to było jedyne miejsce, z którego były genialne widoki. Zajęło mi to jednak tyyyle czasu, że o zejściu do kolejki na północnym mogłam zapomnieć. Bardzo blisko była kolejka z Zachodniego Szczytu 140 RMB...ale kolejka okazała się turystyczną pułapką. Założyłam, że zawiezie nas w cywilizowane miejsce, taksówka albo autobus na doel i już jesteśmy na dworcu - przecież kasy biletowe są tylko przy dwóch bramach. I to był błąd. Nawet Chińczycy byli zdziwieni tym co zastali na dole. Szli do autobusu z biletami z kolejki, za którą swoje już zapłacili ..a tam, 40 rmb/ głowę. Trzeba było kupić nowy bilet. Kolejka kończy/ zaczyna trasę gdzieś w górach. 30 minut autobusem na dół do miasta. Żadnych taksówek, żadnej konkurencji. Wyglądało jak droga prywatna.Czy jak byłaś na HuaShan to też wszyscy opijali się Redbullami i zjadali ogórki?? Każdy sklepik sprzedawał długie zielone ogórki, które turyści jedli ze skórką.... może to tylko sezonowa moda...Ależ przy zejściu z kolejki na North Peak jest dokładnie to samo, tylko że autobus kosztuje 20 RMB. Co do reszty, mogłabym powiedzieć słowo w słowo to samo ;)Co do ogórków, to nie wiem czy jedli, bo jak my tam byliśmy to była taka pogoda, że oprócz nas naprawdę mało kto na tej drodze był, ale faktycznie jak właziliśmy na North Peak, to w tych wszystkich sklepikach po drodze były takie długie, cienkie ogórki, które w dodatku leżały w wodzie (i tak mi pachniało, że zachciało mi się naszego swojskiego, dobrego ogórka :P ). Red bulle też były na sprzedaż, ale nie widziałam czy ktoś pił ;)
karnistka 3 grudnia 2013 19:23 Odpowiedz
Tylko pozazdrościć! A jedzonko wygląda bardzo smakowicie. Ciekawe czy też tak smakowało jak wyglądąło.